Kamil Krasowski: O czym opowiada film Mój dług?
Sławomir Sikora: O człowieku, który mierzy się z systemem totalitarnym i ostatecznie zwycięża; o jednostce, która trafia do więzienia, gdzie panuje system totalitarny, i po 10 latach – tak jak jest to przedstawione w filmie – zostaje uwolniona. Trafia tam za najcięższą zbrodnię, za największy grzech: podwójne zabójstwo. Nasz bohater zostaje skazany na 25 lat, a w konsekwencji mierzy się z więzienną rzeczywistością i okrucieństwami, których doświadcza za kratami. Jednak to właśnie tam doświadcza niezwykłej przemiany i rozpoczyna się proces jego nawrócenia.
Reklama
No właśnie, film rozpoczyna się modlitwą Jabesa, a nie, jak niektórzy chcieli, słowami ze Zbrodni i kary Dostojewskiego. Dlaczego tak bardzo zależało Ci na tym, by właśnie tak było?
„Obyś skutecznie mi błogosławił i rozszerzył granice moje, a ręka Twoja była ze mną, i obyś zachował mnie od złego, a utrapienie moje się skończy!” (1 Krn 4, 9-10). Tą modlitwą modlę się praktycznie codziennie. To jest egzorcyzm, a zarazem błogosławieństwo. A film, jak wspomniałeś, miał się zaczynać od słów Dostojewskiego, czyli anty-Polaka, i tak też było w pierwszej kolaudacji, którą oglądałem. Jednak jako że jestem producentem kreatywnym tego filmu, jego pomysłodawcą i współscenarzystą, to miałem na niego realny wpływ. W związku z tym po wielu długich rozmowach udało mi się przekonać jego producenta Bogusława Joba, by obraz otwierały słowa modlitwy Jabesa. A to nie było wcale takie oczywiste.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Pod koniec lat 90. XX wieku Waszą historię po raz pierwszy opowiedział Krzysztof Krauze w filmie Dług. Dlaczego po latach zdecydowałeś się na nowo opowiedzieć o tamtych wydarzeniach?
Ponieważ historia, którą opowiedział Krzysztof Krauze, to jest jego historia, nie moja. To historia, którą on opowiedział, a której nie skonsultował nigdy ze mną. Jako pierwszy przyjechał do więzienia, zaraz po tym, jak zostaliśmy skazani na 25 lat pozbawienia wolności – to był listopad 1997 r. – i chciał usłyszeć naszą historię, moją i Artura (Brylińskiego – przyp. red.). Po prostu mu ją opowiedziałem, przekonany, że chce napisać artykuł bądź zrobić jakiś film dokumentalny. A Krzysztof Krauze nigdy nie powiedział, że robi o nas film fabularny. O tym, że taki film powstał, dowiedziałem się w 1999 r. od mojego brata. Nie chciałem w to wierzyć, ale coraz więcej na to wskazywało.
Reklama
Wiele razy podkreślałeś, że w historii Polski były dwa momenty, kiedy Polacy się zjednoczyli: wejście do Unii Europejskiej i ułaskawienie Sławomira Sikory, ponieważ pod wnioskiem o Twoje ułaskawienie podpisało się 37 tys. osób.
Tak, Mój dług to moja historia, moja opowieść, a zarazem moje podziękowanie tym 37 tys. osób, które wstawiły się za moim ułaskawieniem, i wielu tysiącom ludzi, którzy znali tę historię i chcieli usłyszeć w tej sprawie mój głos. Opowiedziałem ją jako 57-letni mężczyzna, więc jako dojrzały człowiek, który już coś w swoim życiu przeżył.
Reklama
Wspominałeś, że w filmie Mój dług chciałeś pokazać, jak wygląda życie w więzieniu, ale zrealizowałeś ten obraz także po to, by po prostu zarobić, bo choć w więzieniu pracowałeś, to zwykle na pół albo na 7/8 etatu. To jednak – co podkreślasz – film z metafizyką w tle, który mówi o Twoim nawróceniu...
Pochodzę z Warszawy, mieszkałem na terenie parafii św. Andrzeja Boboli; w stolicy chodziłem na lekcje religii prowadzone przez jezuitów. Swoją edukację katolicką skończyłem na drugiej klasie szkoły podstawowej i przyjęciu sakramentu Pierwszej Komunii św. Dopiero po latach odkryłem, dlaczego w mojej rodzinie nie kontynuowano naszej chrześcijańskiej formacji. Bo byliśmy Żydami. Moja mama i jej bracia – jako żydowskie dzieci – byli ukrywani po klasztorach. Najmłodszy wuj, który był u salezjanów, poszedł w złą stronę, bo najpierw do Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a potem do Urzędu Bezpieczeństwa – był w czwartym departamencie do walki z Kościołem. Babcia natomiast do śmierci była bardzo mocno związana z Kościołem, choć przed wojną była w Polskiej Partii Socjalistycznej. Stąd w moim życiu, najkrócej mówiąc, nie było Pana Boga. W 1994 r. siedziałem już w celi, praktycznie całe moje życie się zawaliło, gdy miałem 29 lat. Zastanawiałem się, co ja takiego zrobiłem w życiu, że jestem w tym miejscu, a nie innym. Później sobie uświadomiłem – i zawsze to będę podkreślał – że to wszystko było wynikiem moich złych wyborów. Kiedy zostałem skazany w 1997 r., byłem naprawdę bardzo złym człowiekiem. Dotknąłem zła w najczystszej postaci. W celi siedziałem m.in. z satanistą, ze Zbyszkiem, który miał ksywę „Diabeł” i siedział za okrutne zabójstwo. Ja też w więzieniu byłem podły i okrutny – w ten sposób odreagowywałem swój stres, bo przecież siedziałem za to, że kiedyś zabiłem swoich oprawców, którzy wymuszali na mnie haracze, a – jak na ironię – przyszło mi siedzieć z ludźmi, którzy... wymuszali haracze i dostawali po 2-3 lata. Dlatego uznałem, że teraz to ja będę ten zły. Skoro zostałem skazany na 25 lat pozbawienia wolności, a sąd nie wziął pod uwagę żadnych okoliczności łagodzących, to ja będę zły. I taki byłem, a do tego jeszcze bardzo dobrze mi się wiodło w celi. Miałem nawet wypożyczalnię kaset wideo i cztery magnetowidy, które wypożyczaliśmy po celach. Żyłem jak król. Ci, którzy wymuszali haracze, bali się, by nie trafić do trzeciego pawilonu, bo tam rządzili „frajerzy”, jak nas nazywali. To trwało do 1999 r.
Wtedy nastąpił przełom?
Od 1995 r. odwiedzali nas gedeonici (organizacja chrześcijańska, wyrosła i zakorzeniona w teologii protestanckiej, związana z nurtem ewangelicznym – przyp. red.), którzy rozdawali więźniom egzemplarze Nowego Testamentu. W 1999 r. przed apelacją powiedziałem: „Panie Boże, to ja się teraz nawrócę, a Ty mi skróć wyrok na 15 lat”. I się nawróciłem... Byłem przekonany, że będzie miło i sympatycznie, ale sąd podtrzymał 25 lat. Wróciłem do celi, usiadłem i pomyślałem, że Pan Bóg ma dla mnie jakiś inny plan... Choć jak teraz o tym myślę, to wówczas chyba nie byłem jeszcze do końca nawrócony.
Pewnego dnia przeniosłem się do innego pawilonu, cela mi się w dziwny sposób „rozleciała” – ktoś poleciał w transport, ktoś inny poszedł pracować, więc ten fajny układ, który mieliśmy w celi, w tym złym znaczeniu, po prostu się rozleciał. Dzisiaj, kiedy patrzę na to z tej perspektywy, widzę, że tak działał Duch Święty, który zaczął mnie oddzielać od rzeczy i osób, które by go zagłuszały. Przeniosłem się do innego pawilonu, zacząłem szukać, więcej czytać Pismo Święte, jednak wtedy nie chodziłem jeszcze na Mszę św. Na początku 2000 r. z najgorszego więzienia w Potulicach trafiłem do Włocławka, gdzie panowały zupełnie inne warunki: pracowałem w radiowęźle, podjąłem działania w kierunku ułaskawienia, dostałem pierwszą przepustkę, wyszedłem na przerwę w karze, zacząłem się modlić... i w 2005 r. zostałem ułaskawiony. Mogę zatem powiedzieć tak: chciałem od Pana Boga 15 lat... i w sumie On wysłuchał mojej prośby. Wyszedłem z więzienia po 10 latach, ułaskawiony zostałem po 1,5 roku, jako wolny człowiek, a 5 grudnia 2010 r. minęło mi warunkowe zwolnienie – bo zostałem ułaskawiony na zasadach warunkowego zwolnienia – co daje 15 lat! Tyle, ile chciałem.
I zaczęła się, jak to określiłeś, prawdziwa jazda bez trzymanki...
Tak! Na 18. Warszawskiej Pieszej Pielgrzymce Osób Niepełnosprawnych na Jasną Górę poznałem swoją przyszłą żonę, zacząłem powoli wracać na łono Kościoła katolickiego, doświadczać namacalnie mocy sakramentów świętych – spowiedzi, Eucharystii i działania Ducha Świętego, nawet w takich prozaicznych sytuacjach dnia codziennego jak znalezienie miejsca do parkowania. Wreszcie w moje ręce trafiła książka z modlitwą Jabesa... Wówczas pomyślałem, że jeżeli kiedykolwiek będę robił jakiś film opowiadający moją historię, to chciałbym, żeby zaczynał się on od tej modlitwy. I tak jest, Mój dług zaczyna się od modlitwy Jabesa, po wielu negocjacjach i problemach. Poza tym, metafizycznie, uważam, że to także nie jest przypadek, iż akurat Bartek Sak zagrał główną rolę w tym filmie. Przy okazji premiery mieliśmy okazję porozmawiać i okazuje się, że jest to bardzo mocno uduchowiony człowiek. Wracając do mojej historii, po pięćdziesiątce zacząłem otrzymywać kolejne łaski, bo to też jest cud, że mamy troje fantastycznych dzieci, Pan Bóg rozwiązał nasz problem z mieszkaniem, skończyłem studia z pracy socjalnej. Mało tego, na studiach po raz pierwszy poznałem postać św. Klemensa Hofbauera, który na kilka lat zniknął z mojego życia. I gdzie trafiam po wielu latach? Do parafii pod wezwaniem... św. Klemensa Hofbauera. Dzisiaj więc patrzę na swoje życie w zupełnie innej perspektywie. Dziś otrzymuję Boże błogosławieństwo, dary, na które nie jestem w stanie zasłużyć. Wraz z małżonką należymy do Domowego Kościoła. To są wielkie cuda, w moim życiu to się cały czas dzieje. Dziś jestem mężem, ojcem, katolikiem, człowiekiem błogosławionym, to znaczy szczęśliwym człowiekiem!
Dwaj młodzi przedsiębiorcy na początku lat 90. próbowali rozkręcić własny interes. Szantażowani, bici i zastraszani przez znajomego, który żądał od nich spłaty wyimaginowanego długu, nie znalazłszy pomocy ze strony policji, w 1994 r. w akcie desperacji zabili swoich dwóch oprawców. Sławomir Sikora i Artur Bryliński w 1997 r. zostali skazani na 25 lat więzienia. Pierwszy z nich został ułaskawiony 5 grudnia 2005 r. przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, drugi – 5 lat później przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Z końcem lutego do kin w Polsce wszedł film Mój dług.
Sławomir Sikora - przedsiębiorca, pierwowzór „Stefana” – bohatera filmu Dług w reż. Krzysztofa Krauzego. Autor autobiografii Mój dług i współautor książki Osadzony.